03
11
Kategorie (FILM, Film – recenzje). Autor: Marcin Grzeszczak, 11 mar 2013

„DJANGO” – Quentin Tarantino

Django - plakat

Niemiecki dentysta, dr King Schultz (Christoph Waltz), porzucił swój zawód i ojczyznę, teraz przemierza Stany Zjednoczone jako bezkompromisowy łowca głów. Każdy bandyta, za którym wystawiono list gończy może być pewien, że prędzej czy później znajdzie się na jego celowniku, bez nadziei na litość. Tropiąc braci Brittle, łowca musi skorzystać z pomocy niewolnika Django, który jako jedyny jest w stanie rozpoznać poszukiwanych. Uwalnia nieszczęśnika i odtąd jako towarzysze w interesach, a z czasem i przyjaciele, razem dostarczają łotrów żywych lub martwych (najczęściej martwych) przedstawicielom prawa. Django opowiada Schultzowi o swojej żonie Broomhildzie (Kerry Washington), z którą został rozłączony. Poruszony losem wyzwoleńca Niemiec, postanawia pomóc w odnalezieniu i wyswobodzeniu kobiety. Trop wiedzie na plantację Candyland, gdzie niejaki Calvin Candie organizuje brutalne walki niewolników.

Takiej zabawy kinem dawno nie było dane widzom doświadczyć. Quentin Tarantino po mistrzowsku żongluje motywami, gatunkami, narracjami i schematami. Reżyser, który fachu uczył się w wypożyczalni video udowadnia, że miłość do kina i popkultury to najlepsza ze szkół. To pasja takich twórców sprawia, że na sali kinowej ciągle możemy liczyć na zaskoczenie. Bierze na warsztat ograne motywy i twórczo je przetwarza, czasem trawestuje, innym razem łączy z wydawałoby się niepasującymi składnikami. Dorzucić do tego mistrzowską realizację, grę aktorską, muzykę oraz dopieszczone dialogi i mamy ekranową bombę. Od czasu „Wściekłych psów” i „Pulp Fiction” zawsze dostajemy od mistrza kuchni filmową potrawę o wykwintnym, ale i mocno przyprawionym smaku.

Po filmie wojennym, jakim był obraz „Bękarty wojny” Tarantino bierze się za western – gatunek, którego elementy zawsze były widoczne w jego twórczości – zarówno w tradycyjnej amerykańskiej odmianie, jak i (głównie) włoskiej reinterpretacji. To właśnie do twórców tego nurtu, takich jak Sergio Leone i Sergio Corbucci, najbardziej odwołuje się „Django Unchained”. Tytułem dygresji: jakoś nie widzę sensu w pominięciu w tytule przez polskiego dystrybutora słowa unchained, co najprościej przełożyć jako wyzwoleniec. Tytuł będący zarazem imieniem głównego bohatera nawiązuje do filmu „Django” z 1966 roku w reżyserii wspominanego już wcześniej Sergio Corbucciego, gdzie w głównej roli wystąpił Franco Nero. W obrazie Tarantino aktor pojawia się w jednej ze scen pytając bohatera o jego imię. Wtedy też pada słynne już (a niebawem zapewne kultowe) ‘D’ is silent. Istnieje także pewien związek z westernem, w japońskim wykonaniu, o tytule „Sukiyaki Western Django” z 2007 roku w reżyserii Takashi’ego Miike, w którym to Tarantino wystąpił gościnnie w roli rewolwerowca Ringo. Postać Django można także traktować jako czarnoskórą wersję bezimiennego bohatera kreowanego przez Clinta Eastwooda w dolarowej trylogii Sergio Leone. Jest równie małomównym, kamiennolicym, zamkniętym w sobie mścicielem. W utworze odnajdujemy wszystkie cechy, którymi scharakteryzować można spaghetti western: niejednoznaczni bohaterowie (a właściwie raczej anty-bohaterowie), nihilizm moralny, dosłowna przemoc (którą Tarantino przeradza w swoisty krwawy balet, niczym z kina gore) oraz czarny humor. Mimo tych, wydawałoby się, ciężkich cech „Django” ma także inne oblicze. W niektórych fragmentach to przezabawna komedia – przykładem niech będzie scena konnego pościgu Ku Klux Klanu za bohaterami – w innych, film nie stroni od poważnych treści. Nie jest wtedy, w żadnym razie, jakimś zaangażowanym społecznie moralitetem, jednak mówi dość dobitnie o sytuacji niewolników w Ameryce w przededniu wojny secesyjnej. Co zastanawiające, reżyser spotkał się z zarzutami o propagowanie rasistowskich treści. Jednym z oskarżycieli był znany i ceniony afroamerykański kolega po fachu – Spike Lee. Bardzo zaskakująca to sytuacja, gdyż film w swojej wymowie potępia w każdym calu niewolnictwo i segregację rasową. Biali plantatorzy, to sadystyczne wyrachowane typy. Jednakże w obrazie nie ma klarownego podziału na dobro i zło. Czasami czarni niewolnicy bywają równie źli jak ich biali panowie. Cóż, jak to w życiu bywa.

Obok odwołań do westernu, w filmie można też doszukać się echa starogermańskiego mitu o Siegfriedzie i Broomhildzie. Wyzwoleniec, niczym właśnie mityczny heros, znany choćby z „Pieśni o Nibelungach” – monumentalnego muzycznego dramatu Ryszarda Wagnera – próbuje ocalić księżniczkę (mówiąca biegle po niemiecku ukochana żona) z łap smoka (Candie). Jak nośna i popularna jest to opowieść, niech świadczy fakt, że mit ten jest osnową „Władcy Pierścieni” J. R. R. Tolkiena.

Christoph Waltz tworzy na ekranie kolejną wyśmienitą kreację i po raz drugi za udział w filmie Tarantino zgarnia statuetkę Oscara. Postać dr Kinga jest pełnokrwista, powalająca swoim urokiem, ale i budząca grozę brutalnością. To człowiek inteligentny i wykształcony, który nad przeciwnikami góruje nie tylko szybkością rewolweru, ale głównie sprytem i sprawnością umysłu. Django Freeman w interpretacji Jamie’ego Foxxa to tajemniczy, milczący wojownik, uczeń swego mistrza i wyzwoliciela. Ze zdobytej wolności korzysta pełną garścią, a wrogów odsyła na tamten świat pewnym naciśnięciem rewolwerowego cyngla. Leonardo DiCaprio kreując głównego przeciwnika bohaterów – zakochanego we francuskiej kulturze bufona – Calvina Candie’ego, obdarza go urokiem dandysa, spod którego skóry wyziera okrutny, niestroniący od sadyzmu potwór. Doskonale sprawdził się także ulubieniec reżysera, Samuel L. Jackson, jako usłużny niewolnik plantatora – Stephen. Grając postać na zewnątrz lizusowatego, konserwatywnego i zniedołężniałego starca, który gdy nikt nie patrzy zmienia się w demonicznego szczwanego lisa, zaburza jednoznaczną pozycję na podium głównego schwarzcharakteru. Sam Quentin Tarantino, jak to ma w zwyczaju, pojawia się w epizodycznej rólce jednego z ludzi Candie’ego.

„Django” daje poczucie obcowania z kinem bezkompromisowym, o którym długo po seansie nie da się zapomnieć. Jest to film nakręcony niezwykle lekką i sprawna ręką, czasem z przymrużeniem oka, niekiedy na poważnie, ale głównie liczy się tutaj dobra, intertekstualna zabawa z widzem i konwencją, co najdobitniej podkreśla i niejako pointuje autoironiczny, szelmowski uśmiech bohatera w jednej z ostatnich scen. Jeden z najlepszych i najoryginalniejszych (mimo wszechobecnych cytatów i zapożyczeń) obrazów 2012 roku. Tarantino zagarnął Oscara za scenariusz – powinien otrzymać statuetkę również za reżyserię.

tytuł: DJANGO
tytuł oryginału: Django Unchained
reżyseria i scenariusz: Quentin Tarantino
zdjęcia: Robert Richardson
montaż: Fred Raskin
scenografia: J. Michael Riva
kostiumy: Sharen Davis, Dana Kay Hart, Elaine Ramires
produkcja: Reginald Hudlin, Pilar Savone, Stacey Sher
obsada: Jamie Foxx, Christoph Waltz, Leonardo DiCaprio, Kerry Washington, Samuel L. Jackson, Walton Goggins, Dennis Christopher, James Remar, David Steen, Dana Michelle Gourrier, Nichole Galicia, Laura Cayouette, Ato Essandoh, Sammi Rotibi, Clay Donahue Fontenot, Escalante Lundy, Miriam F. Glover, Don Johnson, Franco Nero, Quentin Tarantino
rok produkcji: 2012
kraj: USA
czas: 165 min.

Komentarze

j_berger, 11 mar 2013 o 23:52 #

Nic dodać, nic ująć. Dziękuję za „pełnokrwistą” recenzję „Django”:-)


Zostaw komentarz
Nick:
E-mail:
URL:
Komentarz:

Strona główna
FILM
SERIALE
KOMIKS
KSIĄŻKI
Haiku
Ogólnie
Złote myśli i cytat
O mnie
Top Secret