„MACZETA ZABIJA” – Robert Rodriguez
Oceniając dzieło filmowe należy w pierwszej kolejności brać pod uwagę gatunek i konwencję w jakiej powstało. Środki realizacyjne i scenariuszowe, które sprawdzą się w bezkompromisowym kinie akcji, nie będą z reguły pasować do wysublimowanego dramatu psychologicznego bądź opowieści obyczajowej. Trudno jest zatem patrzeć poważnie na teksty recenzentów, próbujących w czysto rozrywkowych produkcjach: horrorach, przygotówkach, akcyjniakach czy typowych letnich blockbusterach, odnajdywać głębię refleksji i aktorskich kreacji na miarę filmów Bergmana tudzież Antonioniego, i ogromny ich zawód, iż tych elementów nie udało się tam zawrzeć. Kino od początku swego istnienia miało służyć głównie rozrywce widza. Ta jarmarczna w swej proweniencji sztuka dopiero z czasem zaczęła podejmować bardziej ważkie tematy. Tylko nieliczni krytycy zajmujący się pisaniem o filmie potrafią to dostrzec. Właśnie oni oraz nieprofesjonalni odbiory wychowani na popkulturze, będą bawić się doskonale na filmowej propozycji Roberta Rodrigueza.
Geneza tytułowej postaci to przykład czystego postmodernizmu. Rodriguez, kręcąc w 2007 roku wraz z Quentinem Tarantino grindhouse’owy dyptyk, jako przerywnika użył trailerów nieistniejących filmów. W jednym z nich pojawił się właśnie meksykański badass – Machete. Również w serii filmów o Małych Agentach, Machete był wujkiem dziecięcych bohaterów. W 2010 roku zadebiutował w pełnometrażowej kinowej produkcji, a towarzyszyły ma takie gwiazdy jak: Don Johnson, Jessica Alba, Lindsay Lohan, Steven Seagal i sam Robert De Niro. Tytułową rolę ponownie dostał charakterystyczny Danny Trejo, były kryminalista, narkoman i bokser. Filmowy Machete Cortez, to kwintesencja twardziela: małomówny, skory do bitki, niestroniący od ekstremalnej przemocy. Meksykański terminator, którego kule się nie imają a upór i niemożliwe wręcz zbiegi okoliczności pozwalają wychodzić cało z najgorszych opresji. Na skutek spisku musi stawić czoła bezwzględnym kartelom narkotykowym i ludziom na samym szczycie władzy. Z pomocą, jak to zwykle bywa w takich przypadkach, przychodzą mu olśniewające urodą i sprawnością bojową kobiety. Ulubioną bronią protagonisty jest oczywiście maczeta, którą bezceremonialnie szlachtuje oponentów, a odcinane kończyny i wyprute wnętrzności malowniczo fruwają w powietrzu. Postać jest kuriozalnie wręcz przerysowana, tak samo zresztą jak wydarzenia, w których bierze udział. Reżyser bezustannie puszcza oko do widza, bawiąc się konwencją krwawego kina akcji klasy C.
Po sukcesie pierwszego filmu przyszedł czas na ciąg dalszy. Tym razem, po nieudanym starciu z handlarzami bronią, Machete zostaje wezwany przez prezydenta USA (w tej roli Charlie Sheen, występujący pod swoim prawdziwym nazwiskiem jako Carlos Estevez), który powierza mu misję specjalną. W Meksyku ma zlikwidować Szalonego Mendeza (Demian Bichir), kryminalistę przygotowującego rakietowy atak na Waszyngton. Na miejscu sytuacja jednak znacznie się komplikuje i już nie tylko stolica Stanów Zjednoczonych jest zagrożona, ale wręcz cały świat. Machete, by zażegnać kryzys, musi dotrzeć do producenta broni Luthera Voza (Mel Gibson). W pogoń za agentem rusza płatny morderca, mistrz kamuflażu, znany jako Kameleon (Cuba Gooding, Jr., Antonio Banderas oraz Lady Gaga) i burdelmama Desdemona (Sofía Vergara) dysponująca wystrzałową (dosłownie) bielizną. Za wsparcie bohaterowi służą: Miss San Antonio (Amber Heard) i stara znajoma Luz (Michelle Rodriguez). Intryga, niczym z klasycznych przygód Jamesa Bonda, pędzi na złamanie karku, absurd godzi absurd, a wszystko to w pastiszowej tonacji przyprawionej ostrym, niczym tabasco, sosem autoironi, groteski i rubasznej, krwawej zabawy. Widz bawi się przednio, ekpa realizacyjna i aktorzy takoż. Wszyscy czekamy zatem na zapowiedzianą w trailerze przed seansem (taki powrót do źródeł) kolejną odsłonę przygód meksykańskiego zakapiora, która tym razem będzie się rozgrywać w kosmosie. Maczeta zabije ponownie!
tytuł: MACZETA ZABIJA
tytuł oryginału: Machete Kills
reżyseria: Robert Rodriguez
scenariusz: Kyle Ward
muzyka: Robert Rodriguez, Carl Thiel
zdjęcia: Robert Rodriguez
montaż: Rebecca Rodriguez, Robert Rodriguez
scenografia: Steve Joyner
kostiumy: Nina Proctor
produkcja: Sergei Bespalov, Aaron Kaufman, Iliana Nikolic, Alexander Rodnyansky, Robert Rodriguez, Rick Schwartz
obsada: Danny Trejo, Michelle Rodriguez, Mel Gibson, Charlie Sheen, Jessica Alba, Cuba Gooding, Jr., William Sadler, Lady Gaga, Antonio Banderas, Amber Heard, Alexa Vega, Vanessa Hudgens, Sofía Vergara, Demian Bichir, Electra Avellan, Tom Savini, Elle LaMont
rok produkcji: 2013
kraj: USA, Rosja
czas: 107 min.
„OPERACJA ARGO” – Ben Affleck
Iran, państwo będące bezpośrednim spadkobiercą starożytnego Imperium Perskiego, jak większość krajów Bliskiego Wschodu bogate w ropę naftową i pełne napięć na tle religijnym i obyczajowym. Od 1941 roku władzę sprawuje szach Mohammad Reza Pahlawi, nowoczesny przywódca, który wprowadza równe prawa dla kobiet i dopuszcza do głosu przedstawicieli mniejszości religijnych. Utrzymuje dobre stosunki ze Stanami Zjednoczonymi i większością państw zachodnich, które niejednokrotnie pomagają mu w przezwyciężaniu wewnętrznych konfliktów. Jednakże w Iranie kwitnie korupcja a brutalność tajnej policji (SAVAK) przekracza wszelkie granice. Ruchy opozycyjne związane z islamskimi fundamentalistycznymi przywódcami (tu prym wiedzie Ajatollah Chomeini) co chwilę i coraz mocniej dają o sobie znać. Przez kraj przetaczają się kolejne fale protestów i zamieszek. Pahlawi próbuje ograniczać dominującą rolę islamu, odwołując się do spuścizny cywilizacji perskiej. Reformy te zostają zanegowane przez religijne społeczeństwo, które coraz dobitniej domaga się powrotu do szyickich zasad życia. Despotyczny styl rządów, narastające kłopoty ekonomiczne i co za tym idzie wzrost bezrobocia, przekładają się na zaostrzenie protestów, które kulminację osiągają w Teheranie we wrześniu 1978 roku. Dochodzi do coraz częstszych strać demonstrantów z wojskiem. W styczniu następnego roku chory na nowotwór szach ucieka z kraju i otrzymuje azyl w USA. Ajatollah Chomeini przejmuje władzę. Iran zostaje republiką islamską rządzoną odtąd według surowych reguł szariatu.
Życie w Iranie w czasie rewolucji doskonale pokazuje autobiograficzny komiks „Persepolis” Marjane Satrapi i dokonana przez autorkę wespół z Vincentem Paronnaudem, wielokrotnie nagradzana, animowana ekranizacja z 2007 roku.
„Operacja Argo” opowiada zupełnie inną historię, rozgrywającą się na tle tych wydarzeń. 4 listopada 1979 roku islamscy bojownicy dokonują szturmu na amerykańską ambasadę w Teheranie, biorąc za zakładników pięćdziesięciu dwóch pracowników placówki. W panującym chaosie szóstce Amerykanów udaję się uciec i przedrzeć do kanadyjskiej ambasady, gdzie znajdują tymczasowe schronienie. CIA błyskawicznie musi zmontować akcję umożliwiającą im bezpieczne wydostanie z wrogiego kraju. Czas działa na ich niekorzyść, istnieje realne zagrożenie, że uciekinierzy mogą zostać w każdej chwili zdemaskowani. Grozi im aresztowanie i z dużym prawdopodobieństwem rychła egzekucja. Tony Mendez, specjalista od eksfiltracji, wpada na wydawałoby się niedorzeczny i mający nikłe szanse powodzenie pomysł. Szalona koncepcja zakłada wydostanie szóstki zbiegów pod przykrywką poszukiwania plenerów do fikcyjnego filmu science fiction klasy B. Amerykanie mają udawać kanadyjską ekipę filmową. Mendez z trudem przeforsowuje swój pomysł i wespół z zaprzyjaźnionymi twórcami z Hollywood przygotowuje operację. Czy ten plan, żywcem wyjęty z kiepskiego sensacyjnego scenariusza, może się powieść?
Film jest ekranizacją opartej na faktach książki „Operacja Argo. Jedna z najbardziej brawurowych akcji ratunkowych w historii CIA i Hollywood” (Argo: How the CIA and Hollywood Pulled Off the Most Audacious Rescue in History) autorstwa głównego bohatera wydarzeń Tony’ego Mendeza i dziennikarza Matta Baglio. Za przeprowadzenie tej nieprawdopodobnej akcji agent Mendez otrzymał jedno z najwyższych odznaczeń tajnych służb – Intelligence Star of Walor.
Obraz w reżyserii Bena Afflecka zebrał mnóstwo nagród, w tym te najważniejsze: 3 Oscary (najlepszy film, scenariusz adaptowany i montaż), 2 Złote Globy (najlepszy film i reżyser) i 3 BAFTA (najlepszy film, reżyser i montaż). Świetnie zrealizowany, trzymający w napięciu film, z rewelacyjnym drugim planem aktorskim, jest świetną rozrywką a jednocześnie porusza ważną geopolityczną tematykę, wciąż aktualną mimo, że akcja toczy się przed trzydziestu laty. Affleck udowadnia po raz kolejny, że jest bardzo sprawnym reżyserem, który znalazł swój rozpoznawalny styl i odnajduje się doskonale po drugiej stronie kamery. Aktorsko, w roli Tony’ego Mendeza, spisuje się nieźle, tworząc obraz trochę stereotypowego w codziennym życiu agenta – świetnego profesjonalisty, który sukcesy zawodowe odpokutowuje osobistymi porażkami. Docenienie „Operacji Argo” jest ze wszech miar słuszne. Może nie jest to arcydzieło kinematografii, ale też do tego miana nie pretenduje. Oprócz sensacyjnej akcji mamy tutaj także bezkompromisową satyrę, a nawet kpinę z Hollywoodu. Alan Arkin, gra Lestera Siegela (postać fikcyjna), producenta z Fabryki Snów, który godzi się przygotować produkcję nieprawdziwego filmu. Zostają stworzone storyboardy, przeprowadzone castingi, rusza także akcja promocyjna z plakatami, przyjęciami i wywiadami. W swoim podejściu do życia i zawodu, Siegel, obnaża wady i zalety twórców filmowych: ich megalomanie, wyrachowanie, ale także humor oraz swoisty dystans do samego siebie. Natomiast kreowany przez fenomenalnego Johna Goodman, autentyczny mistrz charakteryzacji John Chambers (pracował m.in. przy „Star Treku”, „Planecie małp” i „Łowcy Androidów”) to jowialny jegomość, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych. Jego powiedzenie – Argo twoja mać! (Argo fuck yourself!) – doskonale może służyć za podsumowanie filmu i niewiarygodnej akcji, która wydarzyła się naprawdę.
tytuł: OPERACJA ARGO
tytuł oryginału: Argo
reżyseria: Ben Affleck
scenariusz: Chris Terrio
zdjęcia: Rodrigo Prieto
montaż: William Goldenberg
muzyka: Alexandre Desplat
scenografia: Sharon Seymour
kostiumy: Jacqueline West, Jeeda Barford, Pamela Wise
produkcja: Ben Affleck, George Clooney, Grant Heslov
obsada: Ben Affleck, Bryan Cranston, Alan Arkin, John Goodman, Victor Garber, Tate Donovan, Clea DuVall, Scoot McNairy, Rory Cochrane, Christopher Denham, Kerry Bishé, Kyle Chandler, Chris Messina, Zeljko Ivanek, Titus Welliver, Keith Szarabajka
rok produkcji: 2012
kraj: USA
czas: 120 min.
„DJANGO” – Quentin Tarantino
Niemiecki dentysta, dr King Schultz (Christoph Waltz), porzucił swój zawód i ojczyznę, teraz przemierza Stany Zjednoczone jako bezkompromisowy łowca głów. Każdy bandyta, za którym wystawiono list gończy może być pewien, że prędzej czy później znajdzie się na jego celowniku, bez nadziei na litość. Tropiąc braci Brittle, łowca musi skorzystać z pomocy niewolnika Django, który jako jedyny jest w stanie rozpoznać poszukiwanych. Uwalnia nieszczęśnika i odtąd jako towarzysze w interesach, a z czasem i przyjaciele, razem dostarczają łotrów żywych lub martwych (najczęściej martwych) przedstawicielom prawa. Django opowiada Schultzowi o swojej żonie Broomhildzie (Kerry Washington), z którą został rozłączony. Poruszony losem wyzwoleńca Niemiec, postanawia pomóc w odnalezieniu i wyswobodzeniu kobiety. Trop wiedzie na plantację Candyland, gdzie niejaki Calvin Candie organizuje brutalne walki niewolników.
Takiej zabawy kinem dawno nie było dane widzom doświadczyć. Quentin Tarantino po mistrzowsku żongluje motywami, gatunkami, narracjami i schematami. Reżyser, który fachu uczył się w wypożyczalni video udowadnia, że miłość do kina i popkultury to najlepsza ze szkół. To pasja takich twórców sprawia, że na sali kinowej ciągle możemy liczyć na zaskoczenie. Bierze na warsztat ograne motywy i twórczo je przetwarza, czasem trawestuje, innym razem łączy z wydawałoby się niepasującymi składnikami. Dorzucić do tego mistrzowską realizację, grę aktorską, muzykę oraz dopieszczone dialogi i mamy ekranową bombę. Od czasu „Wściekłych psów” i „Pulp Fiction” zawsze dostajemy od mistrza kuchni filmową potrawę o wykwintnym, ale i mocno przyprawionym smaku.
Po filmie wojennym, jakim był obraz „Bękarty wojny” Tarantino bierze się za western – gatunek, którego elementy zawsze były widoczne w jego twórczości – zarówno w tradycyjnej amerykańskiej odmianie, jak i (głównie) włoskiej reinterpretacji. To właśnie do twórców tego nurtu, takich jak Sergio Leone i Sergio Corbucci, najbardziej odwołuje się „Django Unchained”. Tytułem dygresji: jakoś nie widzę sensu w pominięciu w tytule przez polskiego dystrybutora słowa unchained, co najprościej przełożyć jako wyzwoleniec. Tytuł będący zarazem imieniem głównego bohatera nawiązuje do filmu „Django” z 1966 roku w reżyserii wspominanego już wcześniej Sergio Corbucciego, gdzie w głównej roli wystąpił Franco Nero. W obrazie Tarantino aktor pojawia się w jednej ze scen pytając bohatera o jego imię. Wtedy też pada słynne już (a niebawem zapewne kultowe) ‘D’ is silent. Istnieje także pewien związek z westernem, w japońskim wykonaniu, o tytule „Sukiyaki Western Django” z 2007 roku w reżyserii Takashi’ego Miike, w którym to Tarantino wystąpił gościnnie w roli rewolwerowca Ringo. Postać Django można także traktować jako czarnoskórą wersję bezimiennego bohatera kreowanego przez Clinta Eastwooda w dolarowej trylogii Sergio Leone. Jest równie małomównym, kamiennolicym, zamkniętym w sobie mścicielem. W utworze odnajdujemy wszystkie cechy, którymi scharakteryzować można spaghetti western: niejednoznaczni bohaterowie (a właściwie raczej anty-bohaterowie), nihilizm moralny, dosłowna przemoc (którą Tarantino przeradza w swoisty krwawy balet, niczym z kina gore) oraz czarny humor. Mimo tych, wydawałoby się, ciężkich cech „Django” ma także inne oblicze. W niektórych fragmentach to przezabawna komedia – przykładem niech będzie scena konnego pościgu Ku Klux Klanu za bohaterami – w innych, film nie stroni od poważnych treści. Nie jest wtedy, w żadnym razie, jakimś zaangażowanym społecznie moralitetem, jednak mówi dość dobitnie o sytuacji niewolników w Ameryce w przededniu wojny secesyjnej. Co zastanawiające, reżyser spotkał się z zarzutami o propagowanie rasistowskich treści. Jednym z oskarżycieli był znany i ceniony afroamerykański kolega po fachu – Spike Lee. Bardzo zaskakująca to sytuacja, gdyż film w swojej wymowie potępia w każdym calu niewolnictwo i segregację rasową. Biali plantatorzy, to sadystyczne wyrachowane typy. Jednakże w obrazie nie ma klarownego podziału na dobro i zło. Czasami czarni niewolnicy bywają równie źli jak ich biali panowie. Cóż, jak to w życiu bywa.
Obok odwołań do westernu, w filmie można też doszukać się echa starogermańskiego mitu o Siegfriedzie i Broomhildzie. Wyzwoleniec, niczym właśnie mityczny heros, znany choćby z „Pieśni o Nibelungach” – monumentalnego muzycznego dramatu Ryszarda Wagnera – próbuje ocalić księżniczkę (mówiąca biegle po niemiecku ukochana żona) z łap smoka (Candie). Jak nośna i popularna jest to opowieść, niech świadczy fakt, że mit ten jest osnową „Władcy Pierścieni” J. R. R. Tolkiena.
Christoph Waltz tworzy na ekranie kolejną wyśmienitą kreację i po raz drugi za udział w filmie Tarantino zgarnia statuetkę Oscara. Postać dr Kinga jest pełnokrwista, powalająca swoim urokiem, ale i budząca grozę brutalnością. To człowiek inteligentny i wykształcony, który nad przeciwnikami góruje nie tylko szybkością rewolweru, ale głównie sprytem i sprawnością umysłu. Django Freeman w interpretacji Jamie’ego Foxxa to tajemniczy, milczący wojownik, uczeń swego mistrza i wyzwoliciela. Ze zdobytej wolności korzysta pełną garścią, a wrogów odsyła na tamten świat pewnym naciśnięciem rewolwerowego cyngla. Leonardo DiCaprio kreując głównego przeciwnika bohaterów – zakochanego we francuskiej kulturze bufona – Calvina Candie’ego, obdarza go urokiem dandysa, spod którego skóry wyziera okrutny, niestroniący od sadyzmu potwór. Doskonale sprawdził się także ulubieniec reżysera, Samuel L. Jackson, jako usłużny niewolnik plantatora – Stephen. Grając postać na zewnątrz lizusowatego, konserwatywnego i zniedołężniałego starca, który gdy nikt nie patrzy zmienia się w demonicznego szczwanego lisa, zaburza jednoznaczną pozycję na podium głównego schwarzcharakteru. Sam Quentin Tarantino, jak to ma w zwyczaju, pojawia się w epizodycznej rólce jednego z ludzi Candie’ego.
„Django” daje poczucie obcowania z kinem bezkompromisowym, o którym długo po seansie nie da się zapomnieć. Jest to film nakręcony niezwykle lekką i sprawna ręką, czasem z przymrużeniem oka, niekiedy na poważnie, ale głównie liczy się tutaj dobra, intertekstualna zabawa z widzem i konwencją, co najdobitniej podkreśla i niejako pointuje autoironiczny, szelmowski uśmiech bohatera w jednej z ostatnich scen. Jeden z najlepszych i najoryginalniejszych (mimo wszechobecnych cytatów i zapożyczeń) obrazów 2012 roku. Tarantino zagarnął Oscara za scenariusz – powinien otrzymać statuetkę również za reżyserię.
tytuł: DJANGO
tytuł oryginału: Django Unchained
reżyseria i scenariusz: Quentin Tarantino
zdjęcia: Robert Richardson
montaż: Fred Raskin
scenografia: J. Michael Riva
kostiumy: Sharen Davis, Dana Kay Hart, Elaine Ramires
produkcja: Reginald Hudlin, Pilar Savone, Stacey Sher
obsada: Jamie Foxx, Christoph Waltz, Leonardo DiCaprio, Kerry Washington, Samuel L. Jackson, Walton Goggins, Dennis Christopher, James Remar, David Steen, Dana Michelle Gourrier, Nichole Galicia, Laura Cayouette, Ato Essandoh, Sammi Rotibi, Clay Donahue Fontenot, Escalante Lundy, Miriam F. Glover, Don Johnson, Franco Nero, Quentin Tarantino
rok produkcji: 2012
kraj: USA
czas: 165 min.
„ESSENTIAL KILLING” – Jerzy Skolimowski
Jerzy Skolimowski zaskoczył tym filmem i wywołał małe zamieszanie na festiwalu w Wenecji oraz głównie w polskim środowisku około kulturalnym, ale także politycznym. Po „Czterech nocach z Anną” – wysublimowanym studium obsesyjnej miłości, reżyser podejmuje diametralnie inny temat, kontrowersyjny i bardzo aktualny w odniesieniu do szaleństwa jakie ogarnęło świat po zamachu na WTC. Jednak film nie opowiada o świecie polityki. W centrum zainteresowania reżysera jest tylko człowiek, samotna jednostka podejmująca nierówną walkę o przetrwanie. I to przetrwanie najbardziej podstawowe – tutaj gra toczy się o życie i śmierć.
Główny bohater zostaje schwytany przez amerykańskich żołnierzy w Afganistanie. Nie wiemy kim jest. Może to niebezpieczny terrorysta (łatwość z jaką zabija pozwala wysnuć taki wniosek), lecz może to tylko zwykły, niewinny człowiek, który znalazł się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie. Dla fabuły jest to w sumie nieistotne. Schwytany i przewieziony do więzienia znajdującego się gdzieś na terenach Polski, traktowany jak zwierze, brutalnie przesłuchiwany – staje się ofiarą wojny. Konfliktu głupiego i bezcelowego, zarówno po jednej jak i drugiej stronie. Wkrótce następuje scena niczym ze „Ściganego” Andrew Davisa. Opancerzony furgon do przewozu więźniów ulega wypadkowi na zaśnieżonej drodze. Bohater korzystając z okazji ucieka. W dzikich, pokrytych śniegiem lasach podejmuje nierówny bój ze ścigającymi go żołnierzami i jeszcze groźniejszą naturą. Afgańczyk znalazł się w zupełnie odmiennych warunkach klimatycznych niż te, do których przywykł. Piaszczystą pustynię zastąpiła lodowa pustka, w której równie trudno o pokarm i gdzie czają się rozmaite pułapki i niebezpieczeństwa. Zaszczuty człowiek zrobi wszystko, by przetrwać. Zabije z zimną krwią, zje największe świństwa, bo nie ma wyboru. Jednak cały ten wysiłek od początku skazany jest na niepowodzenie. Wie o tym widz, wie też bohater. Gdzie ma uciec, dokąd pójść w poszukiwaniu azylu. Do swojego kraju raczej nie wróci. Musiałby przemierzyć pół Europy i drugie tyle Azji, pod warunkiem, że w ogóle wie gdzie się znajduje. Niemożliwe. Jednak instynkt samozachowawczy każe mu walczyć, tak długo jak starczy sił.
Jego zmagania obserwujemy na tle przepięknych, choć surowych i groźnych, zimowych krajobrazów. Zdjęcia są naprawdę imponujące, a kontrast jaki tworzy się przy zetknięciu krwi z bielą śniegu robi przejmujące wrażenie. Ośnieżone szczyty i drzewa, dzikie ostępy, zamarznięte w fantazyjne kształty rzeki, majestat i ogrom pokazanej przyrody uświadamia widzom, że na jej tle jesteśmy tylko robakami, które toczą swoje nieistotne konflikty. Vincent Gallo tworzy genialną wyciszoną kreację. Przez cały film aktor nie wypowiada ani jednego słowa, co jeszcze bardziej upodabnia go do uciekającego zwierzęcia. Końcowy akt miłosierdzia dopełnia katharsis, wnosi odrobinę nadziei i chyba pozwala bohaterowi odejść w spokoju… Miejmy taką nadzieję.
tytuł: ESSENTIAL KILLING
tytuł oryginału: Essential Killing
reżyseria: Jerzy Skolimowski
scenariusz: Eva Piaskowska, Jerzy Skolimowski
zdjęcia: Adam Sikora
montaż: Réka Lemhényi
muzyka: Paweł Mykietyn
scenografia: Joanna Kaczynska
kostiumy: Anne Hamre
produkcja: Eva Piaskowska, Jerzy skolimowski
obsada: Vincent Gallo, Emmanuelle Seigner, Stig Frode Henriksen, Nicolai Cleve Broch, David L. Price, Zach Cohen, Torgrim Ødegård, Varg Strande, Eirik Daleng, Phillip Goss
rok produkcji: 2010
kraj: Polska, Norwegia, Irlandia, Węgry
czas: 83 min.
Strona główna FILM SERIALE KOMIKS KSIĄŻKI |
Haiku Ogólnie Złote myśli i cytat O mnie Top Secret |
![]() ![]() ![]() ![]() |
![]() |