„STRACENI” – Jack Ketchum
Literatura spod znaku horroru może straszyć na różne sposoby. Czasami są to zjawiska paranormalne (wampiry, duchy, żywe trupy), innym razem groza emanuje z bezkompromisowego przedstawienia brutalnych mordów, wynaturzonych psychopatów, potworów w ludzkiej skórze, spływających ze strony książki hektolitrów krwi. Gatunek ten miewa skłonności do przesady. Bywa, że element fantastyczny dominuje nad „horrorowym” tak silnie, iż ten drugi praktycznie zanika pod naporem nieprawdopodobieństwa. Bo czy jesteśmy w stanie porządnie wystraszyć się zjawiska, które każdy zdroworozsądkowo myślący czytelnik musi uznać za niemożliwe w realnym, poza powieściowym świecie? O wiele bardziej oddziałują opowieści, które mogłyby być udziałem każdego z nas. Taka naturalistyczna powieść grozy jest prawdziwie przerażająca. Nie odwołuje się do atawistycznych, czy fantastycznych lęków – budzi strach swoją zwyczajnością.
Taką właśnie historię serwuje w „Straconych” Jack Ketchum. Już w prologu jesteśmy świadkami jak, wydawałoby się zwykły, biwak nad jeziorem przeradza się w orgię okrucieństwa, kiedy to niejaki Ray Pay postanawia sprawdzić jakie uczucia towarzyszą człowiekowi podczas dokonywania morderstwa. Scena ta jest znamienna dla charakterystyki tej postaci. Po mocnym wstępie w dalszych rozdziałach książka zwalnia. Obserwujemy życie mieszkańców prowincjonalnej Sparty w stanie New Jersey. Nazwa to dość symboliczna. Tak jak starożytni Spartanie, ludzie tu żyjący muszą stać się niezwykle silni, aby przetrwać nadchodzące wydarzenia. Ray, któremu udało się wykpić od odpowiedzialności za bestialski mord, wiedzie życie miejscowego cwaniaczka. Pracuje w motelu rodziców, diluje narkotykami, zabawia się w towarzystwie różnych panienek. Obserwujemy jego relacje z przyjaciółmi, o ile można określić ich tym mianem. Jest mizoginiczny (swoje kochanki traktuje jak przedmioty), opętany obsesjami na punkcie swojego wyglądu i wizerunku. W jego opowieściach, sprzedawanych potencjalnym seks partnerką, pobrzmiewają skłonności do mitomanii. Nie obce są mu przemoc i wybuchy szału. Napięcie stopniowo narasta. Czytelnik jest pewien, że w finale dojść musi do tragedii. Tylko jakiej? W tle widzimy echa kontestatorskiej kultury hippisów lat 60-tych oraz szok jakim dla Ameryki było morderstwo Sharon Tate (żony Romana Polańskiego) dokonane przez bandę Charlesa Mansona.
W tej powieści wszyscy bohaterowie w jakiś sposób są „straceni” – dla świata, dla innych, dla siebie. Zaćpana młodzież, zdeprecjonowani policjanci, umęczeni małomiasteczkową nudą i monotonią mieszkańcy Sparty – mieli kiedyś w życiu cele, idee przyświecały im wielkie, ale dopadła ich smutna rzeczywistość. Horror, który się zdarzy, może wydobyć ich z tego marazmu, albo strącić w mrok, skąd nie ma już powrotu.
Ketchum pisze oszczędnie, minimalizując opisy, dialogi konstruuje szybkie i celne – jak strzały z dubeltówki. Powieść nie przeraża poprzez nagromadzenie elementów „gore”, choć i tych jest dość sporo i to bardzo dobrze napisanych. Rodzaj strachu, jaki autor nam serwuje, nie ma nic wspólnego ze sztampowym hollywoodzkim zagraniem, typu: potwór pod łóżkiem. Tutaj monstrum siedzi głęboko w głowie, każdego człowieka, nie tylko „głównego złego” historii. Tak jak w życiu – każdy ma wewnątrz swego demona. Staramy się go więzić, okiełznać. Jaką mamy pewność, czy kiedyś tej walki nie przegramy? Bo wydaje się, ze każdy jest trochę jak Ray Pay i właśnie to najbardziej w „Straconych” przeraża. U Ketchuma groza jest bardziej wysublimowana, głęboka, różna od chwilowego skoku ciśnienia na widok wyimaginowanej maszkary – o tej grozie, tak szybko nie zapominamy. Nie można prosto przezwyciężyć wewnętrznych lęków.
Kilka końcowych słów należy poświęcić stronie edytorskiej powieści. Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda ok. Dość ciekawa okładka, dobrze korespondująca z treścią, fajny lakier punktowy (co dziś jest już standardem), ciekawa górna paginacja. Problemy zaczynają się w momencie kiedy zabieramy się za lekturę. Fatalna czcionka użyta w tytułach rozdziałów, zupełnie nie współgrająca z resztą layoutu. Mnóstwo literówek i zwisów, fatalne łamanie tekstu. W dialogach notorycznie pauza zamieniana na dywiz. Wydaje się że tekst nie uświadczył korekty, choć w stopce redaktorskiej korektor się podpisał. Straszna amatorszczyzna psująca początkowe dobre wrażenie. Na szczęście wady te nie rzutują na odbiór książki – a ta jest po prostu bardzo dobra.
tytuł: Straceni
tytuł oryginału: The Lost
autor: Jack Ketchum
wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Słupsk 2010
stron: 372
oprawa: broszurowa
ISBN 978-83-61386-04-9
„POD KOPUŁĄ” – Stephen King
W pierwszych tygodniach jesieni, w Chester’s Mill w stanie Maine, dochodzi do niezwykłego zdarzenia. Niespodziewanie miasteczko zostaje nakryte kloszem idealnie wpasowanym w jego granice terytorialne. Jest on niewidoczny gołym okiem i praktycznie nieprzepuszczalny. Przedziera się przez niego, w bardzo niewielkich ilościach, jedynie woda pod silnym ciśnieniem i powietrze. Niewiadomego pochodzenia konstrukcja wydaje się być czymś w rodzaju niezwykle silnego i niezniszczalnego pola siłowego. Wkrótce dochodzi do pierwszych nieszczęśliwych wypadków. O niewidoczną barierę roztrzaskują się samolot i kilka samochodów. Masowo giną też ptaki. Jednak to dopiero początek krwawego żniwa, które zbierze kopuła. Czym jest? Kto lub co stoi za jej powstaniem? Domysłów jest wiele. Może jest efektem działania jakiejś nieznanej do tej pory broni użytej przez terrorystów; może to eksperyment wojskowy; atak z kosmosu; kara boska z niebios?
Stephen King dał się już wielokrotnie poznać jako pisarz, który pod fasadą opowieści grozy i fantastyki przemycał celne obserwacje społeczne i socjologiczne. Tak dzieje się i tym razem. W powieści, to nie zagadka kopuły jest najważniejsza. Nie bezskuteczne próby jej dezintegracji podejmowane przez armię w osobie pułkownika Coksa. Siłą napędową tej opasłej książki są mieszkańcy miasta Chester’s Mill, a jest to społeczność nietuzinkowa. Pisarz powołuje do życia galerię bohaterów tak bogatą, że aż dziwić się można, iż czytelnik oraz sam autor nie gubią się w natłoku postaci. Jednocześnie są to twory wiarygodnie przedstawione emocjonalnie. I nie dotyczy to tylko głównych dramatis personæ, ale także, a może przede wszystkim aktorów drugiego i trzeciego planu. Miasto opisane przez Kinga zdaje się żyć na kartach powieści, jest gwarne, zaludnione, namacalne. I kogoż tu nie ma: skorumpowani politycy, handlarze narkotyków, bezmyślni brutalni policjanci, mali lokalni przedsiębiorcy, naczelna miejscowej gazety, genialne dzieciaki, seryjny morderca… Każda z tych person jest istotna, i każda na swój sposób wpłynie na wydarzenia.
To właśnie spojrzenie na społeczność nagle zmuszoną do życia w izolacji od reszty świata jest w centrum uwagi Kinga. Obserwujemy zachowania ludzi w maksymalnie ekstremalnej sytuacji. A ludzie, jak to ludzie – reagują bardzo różnie. Jedni popadając w depresję popełniają samobójstwo, inni odkrywają swoje – głęboko skryte do tej pory – mroczne oblicze, a jeszcze inni dokonują bohaterskich czynów, na które w normalnej sytuacji nigdy by się nie odważyli.
Konkludując – wszelkie zło, do którego w Chester’s Mill dochodzi, jest czynione przez ludzi. Wszystkie tragedie przetaczające się przez miasto zostały wywołane przez jego mieszkańców. Oczywiście z wyjątkiem klosza – ten jest czysty emocjonalnie, wyprany z kontekstu dobra i zła. Po prostu pojawił się i jest. Nie jest sam w sobie czymś groźnym, nieprzyjaznym, tworem w jakikolwiek sposób zmuszającym do bestialskich zachowań. Jest bezstronny nie ingerując bezpośrednio w wydarzenia. Tutaj – podkreślam to raz jeszcze – główną rolę grają ludzie. I tylko do siebie mogą mieć pretensje za horror, który sobie zgotowali.
Jednak w powieści jest jedna rzecz, która nie do końca mnie satysfakcjonuje. Mianowicie finałowe rozwiązanie zagadki kopuły. Wpisuje się ono co prawda w założenia opowieści, ale jest jakby trochę z innej bajki. Nie wiem czy nie byłoby lepiej zostawić tajemnicę niewyjaśnioną. Przecież to co niepoznane, może być jeszcze bardziej przerażające.
tytuł: Pod kopułą
tytuł oryginału: Under the Dome
autor: Stephen King
wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Warszawa 2010
stron: 928
oprawa: broszurowa
ISBN 978-83-7648-349-8
„DROGA” – Cormac McCarthy
Temat postapokaliptycznego świata został już przedstawiony na multum sposobów w literaturze, kinie, komiksie, grach komputerowych. Wydawałoby się, że z tak wyeksploatowanego złoża nie da się już wydobyć żadnej nowej jakości. A jednak Cormacowi McCarthy’emu ta sztuka się udała. Nie dość, że z ogranych schematów stworzył wciągającą, wielowymiarową opowieść, to jeszcze zdobył za nią jak najbardziej zasłużony laur – Nagrodę Pulitzera.
Sukces amerykańskiego pisarza tkwi w podejściu do tematu. Jakże oryginalnym i nieszablonowym prowadzeniu fabuły. Autor nie skupia się – jak wielu jego poprzedników – na przyczynach zagłady znanego nam świata. Czytelnik może jedynie z kontekstu domyślać się co spotkało naszą cywilizację, jaki kataklizm nastał i przez co lub kogo spowodowany. Obrazy wypalonej ziemi, przysypanych popiołem resztek ludzkości, martwej roślinności robią przejmujące wrażenie. Czy stało się tak na skutek wojny nuklearnej, jakiejś kosmicznej katastrofy, czy też innej tragedii – tego się nie dowiadujemy. Wiedza ta nie jest nam tak naprawdę potrzebna. W centrum uwagi McCarthy’ego są bowiem ludzie. Nieliczni przedstawiciele upadłego gatunku, błąkający się po pustkowiu w poszukiwaniu jedzenia i odkupienia, a czasami śmierci. Część z nich uległa zezwierzęceniu. Mordując się nawzajem i zjadając próbują jakoś przetrwać. Kanibalizm jest powszedni. Głód jest w stanie wymusić najbardziej karygodne działania. Obraz upieczonego nad ogniskiem dziecka, które przed momentem wyszło na świat z łona matki, robi wstrząsające wrażenie i chyba najbardziej definiuje okrucieństwo tego nowego świata.
Właśnie po drogach takiego piekła, gdzie każdy napotkany człowiek może stać się śmiertelnym zagrożeniem, podróżuje bezimienny ojciec z bezimiennym kilkuletnim synem. Mężczyzna stara się ze wszystkich sił zapewnić możliwie znośną egzystencje dziecku. W zgliszczach osiedli ludzkich szuka jedzenia i czystej wody, ubrań, wszystkiego co niezbędne. Próbuje jak to tylko możliwe chronić malca przed okrucieństwami świata. Jednak – jak sam zdaje sobie z tego sprawę – jest to nierealne, a zło sięgnie swym pazurem każdego, nawet jeśli jest może ostatnią niewinną istotą na planecie.
Niewielkich rozmiarów powieść, pisaną charakterystycznym dla autora językiem, pozbawionym wyszczególnionych partii dialogowych i o bardzo oszczędnym stylu, pochłania się błyskawicznie. Ta zamierzona prostota sprawia, że w niektórych partiach proza nabiera cech wysublimowanej poezji. Fabularnie w sumie nie dzieje się dużo. Natomiast klimat osamotnienia i rezygnacji jest ciężki, przytłaczający i wszechobecny. Pomimo tego błyszczy gdzieś na horyzoncie nikłe światełko nadziej. Może jest jeszcze szansa dla ludzkości, a główni bohaterowie nie są ostatnimi prawymi ludźmi jacy pozostali na spalonej Ziemi.
tytuł: Droga
tytuł oryginału: The Road
autor: Cormac McCarthy
wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Kraków 2010
stron: 268
oprawa: twarda
ISBN 978-83-08-04484-1
„ŻMIJA” – Andrzej Sapkowski
Afganistan, czasy zbrojnej interwencji ZSRR. Mający polskie korzenie praporszczyk (chorąży) Paweł Lewart, toczy żołnierski żywot w pustynnym, wrogim kraju, wspierany przez towarzyszy i swoje ponadprzeciętne zdolności. Lewart, to nie tylko wytrawny i doświadczony w bojach pies wojny, ale także człowiek posiadający nadprzyrodzone dary. Dzięki paranormalnemu szóstemu zmysłowi potrafi wyczuwać nadchodzące niebezpieczeństwo. Ta zdolność pozwala mu i jego kompanom cało wychodzić z najtrudniejszych opresji. Zdolność skrywana, zdolność, której się obawia, przez którą w dzieciństwie trafił do szpitala psychiatrycznego. Sowieckie władze krzywym okiem patrzą na jakiekolwiek przejawy postrzegania pozazmysłowego. Jednak właśnie te zdolności są błogosławieństwem w miejscu takim, jak Afganistan. A może, również przekleństwem…
Powrót Andrzeja Sapkowskiego po trzyletniej przerwie. Mistrz polskiej fantasy tym razem w nieco innych klimatach. Cieniutka objętościowo powieść to próba zmiany emploi. Nie znajdziemy tutaj świata typowego dla fantasy. Klimat żołnierskiej opowieści, z koszarowym żargonem i mnóstwem militarnych technikaliów miesza się z mitologicznymi odniesieniami i fantasmagorycznymi wizjami. Brak herosów, magii i miecza, za to rzeczywistość nie tak odległa czasowo, bardziej teraźniejsza, bliższa realiom. Autor „Wiedźmina” dokonał mistrzowskiego researchu, strona techniczna książki robi niesamowite wrażenie. Język zastosowany przez pisarza pozwala dogłębnie wczuć się w opisywane wydarzenia. Czytelnik ma przed oczami wizerunek sowieckich żołnierzy, ich rozmowy, specyficzne słownictwo, uzbrojenie. AS to doskonały gawędziarz.
Czym jednak jest tytułowa żmija? Lewart zostaje przydzielony do nowego oddziału i nowej placówki (zastawy). Pomiędzy kolejnymi walkami z mudżahedinami eksploruje okoliczny teren. Natyka się na wąwóz, w którym jego uwagę przykuwa żmija o złotym kolorze. Gad fascynuje żołnierza, stając się powoli jego obsesją. Kontakt z niezwykłym okazem wywiera na niego dziwny wpływ. Coraz więcej czasu spędza w wąwozie, gdzie zaczynają nawiedzać go wizje, w których jest jednym z żołnierzy Aleksandra Macedońskiego oraz członkiem brytyjskiej armii, którzy – tak jak teraz Sowieci – okupowali Afganistan. Czy złota żmija jest wcieleniem szatana, demonem, czy starożytną boginią, spragnioną kochanka-wojownika? Czy kontakt z nią przyniesie radzieckiemu żołnierzowi zgubę, czy ocalenie…
Element fantastyczny, choć niezwykle istotny w powieści, nie jest jednak najważniejszy. Więcej miejsca Sapkowski poświęca codziennemu życiu żołnierzy – ludzi spaczonych wojną, zdolnych do największych okrucieństw. Portret sowieckich żołnierzy doświadczonych bojową traumą i stłamszonych komunistyczną propagandą i taką też wizją świata. Zabij, albo zostaniesz zabity, mniejsza o moralne konsekwencje i rozterki sumienia. W miejscu gdzie kule świszczą wokół głowy, kończyny urywane są przez miny, których spodziewać można się wszędzie, a za każdą skałą może czaić się wróg nie ma miejsca na sentymenty. Złota żmija staje się swoistą alegorią, jakiejś pradawnej bogini wojny, nemezis, która jak się wydaje nie mogłaby znaleźć sobie lepszego miejsca na siedzibę, niż targany nieustannymi konfliktami Afganistan. Jej jad może zarówno być śmiertelny, jak i stać się lekarstwem.
Patrząc na obecną sytuację Afganistanu, żmija jeszcze długo nie będzie mogła narzekać na brak kochanków.
Wydanie książki to już niestety inna para kaloszy. O ile stylizowany na arabską czcionkę logotyp robi wrażenie, a ilustracja na okładce też może się podobać i raczej dobrze oddaje treść powieści, to kwestia składu tekstu woła o pomstę do nieba. Minimalny margines dolny i strasznie dobrany kerning czcionki pachnie totalną amatorszczyzną i brakiem znajomości podstawowych zasad DTP. Wskutek czego tekst bywa często rozstrzelony i psuje się komfort czytania, że o wrażeniach estetycznych juz nie wspomnę. A wszystko to dobija jeszcze szary papier o malutkiej gramaturze, który może się kojarzyć ze średniej jakości toaletowym.
tytuł: ŻMIJA
autor: Andrzej Sapkowski
wydawnictwo: superNOWA
Warszawa 2009
stron: 240
oprawa: broszurowa
ISBN 978-83-7578-021-5
Strona główna FILM SERIALE KOMIKS KSIĄŻKI |
Haiku Ogólnie Złote myśli i cytat O mnie Top Secret |
![]() ![]() ![]() ![]() |
![]() |