„MĘCZENNICY NA PŁÓTNIE” – Hanna Szczukowska-Białys
Bydgoszcz lat 90. ponownie staje się sceną makabrycznych zbrodni i tylko nieszablonowy śledczy, komisarz Marek Bondys, będzie w stanie poznać motywy i schwytać mordercę. Znajdowane co jakiś czas kolejne zwłoki, na pierwszy rzut oka nie mają ze sobą nic wspólnego. Łączy je jedynie sposób, w jaki ofiary zginęły. Przypatrujemy się żmudnej pracy policji, która musi odkryć co je łączy, a to dopiero początek trudnej drogi do złapania mordercy. Czytelnik jednocześnie ma możliwość poznać poszukiwanego kryminalistę, bo akcja jest także przedstawiana z jego punktu widzenia. Ten obraz jest zatrważający, a jednocześnie na jakimś poziomie budzący współczucie. W trakcie lektury rodzą się pytania, ile można poświęcić dla sztuki czy stworzenie dzieła doskonałego, które przyniesie nieśmiertelną sławę, zwalnia z moralności.
Męczennicy na płótnie, to kryminał z dobrze wymyślonym antagonistą, który budzi podskórny strach, że ktoś taki, niespełniony w swych marzeniach, może mieszkać blisko nas i tylko krok dzieli go od wprowadzenia swoich chorych fantazji w życie. Bardzo ciekawe jest też wplecenie w fabułę dzieł autentycznego malarza Wojciecha Weissa.
Drugi tom powieści Hanny Szczukowskiej-Białys rozwija postaci zaprezentowane w debiutanckich Robakach w ścianie, co autorce tylko po części się udaję. O ile postać Bondysa jest konsekwentnie charakteryzowana i rozwijana, to już członkowie jego zespołu wikłają się w niepotrzebne romanse, z których tak naprawdę nic nie wynika, a powtarzanie kilkukrotnie, naiwnych dylematów uczuciowych sierżant Beaty Pachniewicz niemiłosiernie spowalnia akcję i jest zwyczajnie irytujące. To niestety nie jest jedyny zarzut. Brakuję również głębszego osadzenia powieści w Bydgoszczy, zarówno tej współczesnej bohaterom, jak i tej z okresu PRL-u, co było jedną z mocnych stron poprzedniej książki. Akcja „Męczenników na płótnie” mogłaby się dziać w dowolnym mieście, a nawet wydaję się, że lokalizacje bardziej związane ze światem artystycznym, bardziej by tutaj pasowały.
Mimo elementów, które nie zagrały tak, jak powinny, powieść jest wciągająca i budzi w czytelniku chęć podążania za tokiem akcji. Największym jej plusem jest główny bohater, umiejący zaskarbić sobie sympatię czytelnika. W drugiej kolejności jest ciekawy pomysł na intrygę. Czekam na trzecie spotkanie z komisarzem Bondysem, mając nadzieję, że uda się poprawić zaistniałe błędy i dostaniemy do ręki mocną kryminalną opowieść, osadzoną w postindustrialnej Bydgoszczy, bo zarówno wykreowany protagonista, jak i miasto, w którym żyje, na pewno na to zasługują.
Recenzja powstała w ramach akcji recenzenckiej Wydawnictwa SQN.
tytuł: Męczennicy na płótnie
autor: Hanna Szczukowska-Białys
wydawnictwo: Sine Qua Non
Kraków 2024
stron: 512
oprawa: broszurowa
ISBN 978-83-8330-163-1
„ROBAKI W ŚCIANIE” – Hanna Szczukowska-Białys
Powieści kryminalne osadzone w polskiej rzeczywistości bywają różne jakościowo, od grafomańskich popisów domorosłych autorów, na które zwyczajnie szkoda czasu, po sprawnie zrealizowane, trzymające w napięciu opowieści, gdzie sensacyjna intryga jest tylko pretekstem do ukazania społecznych relacji i tłem do podjęcia ważkich tematów. Jednym z ciekawych nurtów jest kryminał retro próbujący ukazać czytelnikowi dawno miniony świat. Autorzy lubią osadzać akcje w międzywojniu i w epoce słusznie minionego PRL-u. Ten historyczny kostium stanowi wartość dodaną i przyciąga jak magnes czytelnika nie zawsze zainteresowanego stricte kryminalną literaturą.
Debiutancka powieść Hanny Szczukowskiej-Białys, to podróż w nie tak dawne czasy, które większość z dojrzałych czytelników pamięta z własnej autopsji. Bydgoszcz połowy lat 90. jest miastem brudnym i odrapanym nie tylko architektonicznie, ale i mentalnie. Trudno poczuć atmosferę świeżo odzyskanej wolności od radzieckiego ucisku, kiedy naokoło widać popadające w ruinę kamienice i wielkie zakłady przemysłowe, które nie poradziły sobie z kapitalistycznymi nowymi realiami. W tej podupadającej metropolii nad Brdą, w jednym z położonych na obrzeżu lasów, zostają znalezione brutalnie okaleczone zwłoki mężczyzny. Sprawca, co nie zdarza się często, ułatwił identyfikację denata podpisując swoją ofiarę. Z ramienia bydgoskiej policji sprawę prowadzi komisarz Marek Bondys, doświadczony gliniarz, który przeczuwa, że ta sprawa szybko się nie zakończy i wkrótce mogą pojawić się kolejne ciała. Czyżby przyszło mu zmierzyć się z seryjnym mordercą? Czy oczywisty na pierwszy rzut oka wątek homofobiczny jest kluczem do wytropienia sprawcy?
Postać Bondysa jest niezwykle ciekawie zarysowana, to twardy, ale też wewnętrznie wrażliwy mężczyzna z bogatą i trudną przeszłością. Jako, że jest to pierwszy tom cyklu nie dowiadujemy się o bohaterze wszystkiego, ale to co udaje się podczas lektury ustalić sprawia, że komisarz przestaje być papierową kreacją stając się w wyobraźni czytelnika żywą i pełnokrwistą osobą. Co ciekawe policjant cierpi na mizofonię, czyli nadwrażliwości na pewne dźwięki oraz lekką nerwicę natręctw przejawiającą się obsesyjnym liczeniem kroków. Jednocześnie jest fanem muzyki thrash metalowej. To samotnik, dla którego praca jest wszystkim. Oryginalnie skonstruowany główny bohater i dobrze zarysowane tło społeczne to jedne z największych atutów powieści.
Intryga kryminalna jest skonstruowana poprawnie i nieprzewidywalnie, co daję satysfakcję w odkrywaniu kolejnych jej zasłon. Powieść napisana została ciekawym językiem pozwalającym zanurzyć się w wykreowany świat. Robaki w ścianie, to udany debiut, wyróżniający się na bogatym rynku polskich powieści kryminalnych. Bydgoszcz skrywa zapewne jeszcze nie jedną mroczną tajemnicę, z którą komisarz Bondys wraz z resztą swego zespołu będzie musiał wkrótce się zmierzyć, a czytelnicy wraz z nim.
Recenzja powstała w ramach akcji recenzenckiej Wydawnictwa SQN.
tytuł: Robaki w ścianie
autor: Hanna Szczukowska-Białys
wydawnictwo: Sine Qua Non
Kraków 2024
stron: 544
oprawa: broszurowa
ISBN 978-83-8330-160-0
„MISTRZ” – Katarzyna Michalak
Raul de Luca to gangster nad gangsterami, zabójczo przystojny i tak samo skuteczny. Każda kobieta, która stanie na jego drodze, najchętniej od razu oddałaby się mu w najbardziej perwersyjny sposób. Tak właśnie „biedny” Raul działa na płeć przeciwną. Należy pamiętać, że mimo tych niewątpliwych „zalet” to bezwzględny przestępca, handlarz bronią i narkotykami, dla którego cel uświęca środki. Nie cofnie się przed morderstwem czy porwaniem, a wszystkie te straszne czyny popełni z nienaganną fryzurą i tajemniczym uśmiechem na ustach. Właśnie finalizuje największą w historii transakcję, nad którą pracował przez dekadę i która zapewni mu niebotyczne profity, tak duże, by wycofać się z branży i wieść uczciwe życie. Jednak czy to jego prawdziwa twarz i prawdziwy cel?….
Powieść stanowi połączenie lekkiej opowieści sensacyjnej z romansem i – co może trochę dziwić – z erotykiem odrobinę bardziej śmiałym niż przeciętny pamiętnik napalonej nastolatki. Wszyscy na około „bzykają się” ze sobą, w każdej możliwej chwili i konfiguracji. Nie, z tymi konfiguracjami to trochę przesadziłem, jest raczej klasycznie. Opisy tych cielesnych zabaw bywają czasami monotonne i zbytnio się od siebie nie odróżniają. Nie jest to do końca zarzut, taką autorka przyjęła konwencję. Stara się nie przekraczać granicy przyzwoitości, choć potrafi (za rzadko niestety) być też bardziej dosadna. Jednak nie mamy tutaj do czynienia z książką pornograficzną. Zatem, jeśli ktoś nastawia się na skandalizujące, pikantne, ociekające wilgocią sceny, może być rozczarowany. To nie jest tego typu powieść. Chyba, że jest się niewinną dziewicą, jak jedna z bohaterek, wtedy można oblać się rumieńcem.
Większa część akcji toczy się na egzotycznym Cyprze, w przepięknej rezydencji VillaRosa, głównej siedzibie i bazie operacyjnej kryminalisty. Nie brakuje tam ekstrawaganckich jachtów, wyszukanych wnętrz i luksusu, w który opływa codzienna egzystencja kogoś takiego jak Raul de Luca. Obok niego na główną bohaterkę dramatu wyrasta piękna i niewinna (choć niepozbawiona kosmatych fantazji) branka z Polski, Sonia. Dziewczę znalazło się przypadkowo w nieodpowiednim miejscu i nieodpowiednim czasie. Uprowadzona i postrzelona przez gangsterów młoda kobieta wkrótce zaczyna wykazywać objawy syndromu sztokholmskiego – nieracjonalną sympatię, a nawet miłość, do swoich porywaczy, pomieszaną z obawą o swoje życie i chęcią ucieczki. Niczym bajkowa księżniczka zamknięta w zamkowej wieży, czeka na kochanka, który ją wyzwoli z więzienia murów VillaRosy i uwolni z objęć dziewiczej niewinności, która w świecie wyuzdania i rozwiązłości jest co nieco passé. Dużą część tekstu stanowią wewnętrzne rozważania dzierlatki, z typu tych „chciałabym, ale się boję, albo nie mogę”. Nie jest to wbrew pozorom irytujące, ale trochę wydłuża czekanie na rozwój akcji.
Parę słów należy się także tytułowi i jego interpretacji. Sprawa wydaje się oczywista. Nasz naczelny gangster to mistrz w swoim fachu, as zbrodni i przekrętu, genialny manipulator. Jest też oczywiście genialnym kochankiem, i jak już było napisane, jego uroda powoduje drżenie nóg wszystkich obecnych w okolicy kobiet. Jednak w kontekście zakończenia, tytuł nabiera też innego znaczenia, mniej jednoznacznego. Oczywiście nie mogę tegoż zakończenia zdradzić w recenzji.
Głównym targetem opowieści niewątpliwie są kobiety spragnione tajemniczych kochanków, przystojnych i szarmanckich niczym książęta z bajki, ale jednocześnie brutalnych i nieprzewidywalnych. Nie od dziś wiadomo, że kobiety często czują irracjonalny pociąg do niegrzecznych chłopców. Język powieści jest prosty i przejrzysty, co pozwala na bezbolesne przyswojenie treści. Jest lekko i przyjemnie, a miejscami trochę pieprznie. Na długie i nudne zimowe wieczory lub podróż pociągiem – w sam raz!
tytuł: Mistrz
autor: Katarzyna Michalak
wydawnictwo: Filia
Poznań 2013
stron: 312
oprawa: broszurowa
ISBN 978-83-63622-05-3
„KRONIKI DIUNY 1: DIUNA” – Frank Herbert
Wyobraźmy sobie planetę pokrytą w całości piaskami pustyni, gdzie każda kropla wody jest na wagę złota. Człowiek w takim klimacie ma bardzo ciężkie życie. Skazany na nieustanną walkę o przetrwanie musi wykształcić w sobie odruchy niewyobrażalne dla ludzi, którzy nigdy, w takim stopniu, nie zostali pozbawieni życiodajnego płynu. Takimi właśnie ludźmi są mieszkańcy Arrakis, koczownicy zwący siebie Fremenami. Przez stulecia wypracowali rygorystyczny kodeks oszczędzania wilgoci, stworzyli technologie pozwalającą pozyskiwać wodę ze wszystkiego co jest pod ręką. Ich odzienie – filtraki – to podręczna maszyneria do odzyskiwania wilgoci wydalanej przez ciało, w pocie, oddechu, odchodach. Gromadzona w specjalnych kieszeniach łownych może być od razu pita, dzięki zamontowanym rurkom. Fremeńscy zmarli, oraz polegli wrogowie, automatycznie zostają przerobieni na wodę. Ich wilgoć należy się plemieniu. Trudy życia na Arrakis uczyniły z mieszkańców pustyni niedościgłych wojowników, którym w walce nie potrafi sprostać żadna siła we wszechświecie.
Diuna, bo tak potocznie nazywa się tę planetę, jest niezwykle istotna pod względem gospodarczym. Tylko tutaj występuje melanż, przyprawa o narkotycznych właściwościach, wydłużająca życie i umożliwiająca między innymi ponadwymiarowe podróże kosmiczne. Ród, który panuje na Arrakis zyskując kontrolę nad wydobyciem jest niezwykle potężny, a jego zdanie i interesy liczą się w całym Imperium. Powstawanie przyprawy związane jest bezpośrednio z cyklem życiowym ogromnych czerwi – zamieszkujących pustynię, siejących strach lewiatanów. Istoty te niczym ogromne robaki żyją pod piaskiem i niszczą wszystko co wydaje odgłosy inne od naturalnych dźwięków pustyni. Wydobycie melanżu wiąże się z nieustannym zagrożeniem z ich strony. Fremeni zwą czerwia Stworzycielem, Szej-huludem. Jest dla nich pierwotną siłą natury, niemal bóstwem i… czymś jeszcze… bardziej praktycznym.
Akcja powieści zaczyna się na Kaladanie. Nastoletni Paul, następca księcia Leto Atrydy, zostaje poddany próbie Gom Dżabbar przez Matkę Wielebną Bene Gesserit Gaius Helenę Mohiam. Ta bolesna próba ma zaświadczyć o jego człowieczeństwie, a tak naprawdę jest testem powodzenia wielopokoleniowego eugenicznego planu zakonu. Istnieje możliwość, że dziecko jest wyczekiwanym Kwisatz Haderach – męskim Bene Gesserit. Z rozkazu Imperatora Szaddama IV Atrydzi otrzymują Diunę jako lenno w miejsce swoich odwiecznych wrogów Harkonnenów. Książę Leto wraz z konkubiną Lady Jassiką – matką Paula – czarownicą Bene Gesserit, synem i dworem przeprowadzają się do Arrakin, stolicy pustynnej planety. Zmiana władzy jest podstępnym sposobem na zniszczenie rodu Atrydów. Spisek uknuty przez Barona Vladimira Harkonnena z tajnym udziałem samego Imperatora wkrótce zbierze swe żniwo. W ataku Harkonnenów wspieranych przez imperialnych Sardaukarów, Atrydzi ponoszą klęskę. W wyniku wewnętrznej zdrady książę Leto ginie. Brzemienna Lady Jessika i Paul uciekają na pustynię. Trafiają w ręce Fremenów pod przywództwem charyzmatycznego Stilgara. Koczownicze plemię uważa, że chłopak jest oczekiwanym od pokoleń mesjaszem, mającym poprowadzić ich ku świetlanej przyszłości, wyzwolić spod jarzma Harkonnenów i zmienić oblicze planety. Ludzie pustyni marzą o Arrakis, jako miejscu gdzie wody jest pod dostatkiem. Proces terraformingu już się w sekrecie rozpoczął. Paul przyjmuje imię Muad’Dib i powoli staje się mężczyzną. Dawne proroctwa zaczynają się ziszczać.
Frank Herbert stworzył dzieło totalne. Świat, o którym czytamy, został wykreowany w najdrobniejszych szczegółach. Obserwujemy pełną intryg politycznych batalię mogącą zmienić zarówno życie bohaterów, jak i całego wszechświata. Pełno tutaj religijnych odniesień: do chrześcijaństwa, islamu i innych wierzeń. Pisarz ubiera ponadczasowy i interkulturalny mit o mesjaszu w kostium space opery i powieści fantazy. Ogrom przedstawionego świata poraża, a to przecież dopiero początek sagi. Mistrzowska klasyka, która wyznaczyła trendy w fantastyce i nigdy się nie zestarzeje.
Kilka słów pochwały należy się również wydawnictwu Rebis, za wzorową, kolekcjonerską edycję. Twarda, obita płótnem okładka ze złoconym emblematem, plus elegancka obwoluta ozdobiona świetną grafiką Wojciecha Siudmaka, daje posmak obcowania z wielkim dziełem, którym niewątpliwie jest powieść Herberta. Ilustracje Siudmaka znajdują się również w środku książki. Doskonałe, porażające rozmachem ołówkowe szkice artysty ogląda się z prawdziwą satysfakcją i podziwem dla jego kunsztu. Owych ilustracji chciałoby się zaznać jeszcze więcej. W tekście ze świecą szukać wpadek edytorskich, literówek, złego łamania itp., co bardzo dobrze świadczy o podejściu edytora do czytelnika. Genialna proza zyskała godną siebie oprawę.
tytuł: Kroniki Diuny 1: Diuna
tytuł oryginału: Dune
autor: Frank Herbert
wydawnictwo: Rebis
Poznań 2007
stron: 672
oprawa: twarda z obwoluta
ISBN 978-83-7301-723-8
„STRACENI” – Jack Ketchum
Literatura spod znaku horroru może straszyć na różne sposoby. Czasami są to zjawiska paranormalne (wampiry, duchy, żywe trupy), innym razem groza emanuje z bezkompromisowego przedstawienia brutalnych mordów, wynaturzonych psychopatów, potworów w ludzkiej skórze, spływających ze strony książki hektolitrów krwi. Gatunek ten miewa skłonności do przesady. Bywa, że element fantastyczny dominuje nad „horrorowym” tak silnie, iż ten drugi praktycznie zanika pod naporem nieprawdopodobieństwa. Bo czy jesteśmy w stanie porządnie wystraszyć się zjawiska, które każdy zdroworozsądkowo myślący czytelnik musi uznać za niemożliwe w realnym, poza powieściowym świecie? O wiele bardziej oddziałują opowieści, które mogłyby być udziałem każdego z nas. Taka naturalistyczna powieść grozy jest prawdziwie przerażająca. Nie odwołuje się do atawistycznych, czy fantastycznych lęków – budzi strach swoją zwyczajnością.
Taką właśnie historię serwuje w „Straconych” Jack Ketchum. Już w prologu jesteśmy świadkami jak, wydawałoby się zwykły, biwak nad jeziorem przeradza się w orgię okrucieństwa, kiedy to niejaki Ray Pay postanawia sprawdzić jakie uczucia towarzyszą człowiekowi podczas dokonywania morderstwa. Scena ta jest znamienna dla charakterystyki tej postaci. Po mocnym wstępie w dalszych rozdziałach książka zwalnia. Obserwujemy życie mieszkańców prowincjonalnej Sparty w stanie New Jersey. Nazwa to dość symboliczna. Tak jak starożytni Spartanie, ludzie tu żyjący muszą stać się niezwykle silni, aby przetrwać nadchodzące wydarzenia. Ray, któremu udało się wykpić od odpowiedzialności za bestialski mord, wiedzie życie miejscowego cwaniaczka. Pracuje w motelu rodziców, diluje narkotykami, zabawia się w towarzystwie różnych panienek. Obserwujemy jego relacje z przyjaciółmi, o ile można określić ich tym mianem. Jest mizoginiczny (swoje kochanki traktuje jak przedmioty), opętany obsesjami na punkcie swojego wyglądu i wizerunku. W jego opowieściach, sprzedawanych potencjalnym seks partnerką, pobrzmiewają skłonności do mitomanii. Nie obce są mu przemoc i wybuchy szału. Napięcie stopniowo narasta. Czytelnik jest pewien, że w finale dojść musi do tragedii. Tylko jakiej? W tle widzimy echa kontestatorskiej kultury hippisów lat 60-tych oraz szok jakim dla Ameryki było morderstwo Sharon Tate (żony Romana Polańskiego) dokonane przez bandę Charlesa Mansona.
W tej powieści wszyscy bohaterowie w jakiś sposób są „straceni” – dla świata, dla innych, dla siebie. Zaćpana młodzież, zdeprecjonowani policjanci, umęczeni małomiasteczkową nudą i monotonią mieszkańcy Sparty – mieli kiedyś w życiu cele, idee przyświecały im wielkie, ale dopadła ich smutna rzeczywistość. Horror, który się zdarzy, może wydobyć ich z tego marazmu, albo strącić w mrok, skąd nie ma już powrotu.
Ketchum pisze oszczędnie, minimalizując opisy, dialogi konstruuje szybkie i celne – jak strzały z dubeltówki. Powieść nie przeraża poprzez nagromadzenie elementów „gore”, choć i tych jest dość sporo i to bardzo dobrze napisanych. Rodzaj strachu, jaki autor nam serwuje, nie ma nic wspólnego ze sztampowym hollywoodzkim zagraniem, typu: potwór pod łóżkiem. Tutaj monstrum siedzi głęboko w głowie, każdego człowieka, nie tylko „głównego złego” historii. Tak jak w życiu – każdy ma wewnątrz swego demona. Staramy się go więzić, okiełznać. Jaką mamy pewność, czy kiedyś tej walki nie przegramy? Bo wydaje się, ze każdy jest trochę jak Ray Pay i właśnie to najbardziej w „Straconych” przeraża. U Ketchuma groza jest bardziej wysublimowana, głęboka, różna od chwilowego skoku ciśnienia na widok wyimaginowanej maszkary – o tej grozie, tak szybko nie zapominamy. Nie można prosto przezwyciężyć wewnętrznych lęków.
Kilka końcowych słów należy poświęcić stronie edytorskiej powieści. Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda ok. Dość ciekawa okładka, dobrze korespondująca z treścią, fajny lakier punktowy (co dziś jest już standardem), ciekawa górna paginacja. Problemy zaczynają się w momencie kiedy zabieramy się za lekturę. Fatalna czcionka użyta w tytułach rozdziałów, zupełnie nie współgrająca z resztą layoutu. Mnóstwo literówek i zwisów, fatalne łamanie tekstu. W dialogach notorycznie pauza zamieniana na dywiz. Wydaje się że tekst nie uświadczył korekty, choć w stopce redaktorskiej korektor się podpisał. Straszna amatorszczyzna psująca początkowe dobre wrażenie. Na szczęście wady te nie rzutują na odbiór książki – a ta jest po prostu bardzo dobra.
tytuł: Straceni
tytuł oryginału: The Lost
autor: Jack Ketchum
wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Słupsk 2010
stron: 372
oprawa: broszurowa
ISBN 978-83-61386-04-9
Strona główna FILM SERIALE KOMIKS KSIĄŻKI |
Haiku Ogólnie Złote myśli i cytat O mnie Top Secret |
![]() ![]() ![]() ![]() |
![]() |