„NIEBO ISTNIEJE… NAPRAWDĘ” – Randall Wallace
Randall Wallace, to zasłużony scenarzysta wielu świetnych filmów, takich jak chociażby Waleczne serce Mela Gibsona i reżyser, może nie wybitnych acz przyzwoitych Człowiek w żelaznej masce i Byliśmy żołnierzami. Trudno, zatem uwierzyć, że spod rąk doświadczonego twórcy wyszedł film, o którym naprawdę ciężko jest powiedzieć coś dobrego. Ekranizacja bestsellerowej książki, opartej na faktycznej historii doświadczenia życia po życiu, jest tak infantylna i przesiąknięta płytką, odpustową retoryką, że jej miejsce – miast na ekranach kinowych – winno znaleźć się w niskich lotów, telewizyjnym kanale religijnym. Mało tego – przypuścić można, iż co bardziej rozgarnięci i nieradykalni w poglądach chrześcijanie, też nie będą w stanie zaakceptować przedstawionej wizji Nieba, tak jak kłopot z tym mają niektóre z drugoplanowych osób filmowego dramatu. Szkoda, że możliwość nieszablonowego spojrzenia na kwestię przeżyć pośmiertnych (choć w tym przypadku śmierci nie stwierdzono) tonie w sentymentalizmie i religijnym bełkocie. Trudno rozstrzygnąć, jaki był target obrazu, czy miał przekonać wątpiących, umocnić wiarę już wierzących, trafić do serc prostych ludzi czy też w tonie familijnej opowiastki zjednać nowych wyznawców. Niestety, raczej żadna z wymienionych grup nie odnajdzie satysfakcji.
To zwyczajnie zły film, źle napisany, zrealizowany i fatalnie zagrany. Fabuła jest prosta, liniowa i nie oferuje żadnych zwrotów a nielicznie pojawiające się tajemnice są przewidywalne i nie wnoszą nic specjalnego do opowiadanej historii. Borykający się z problemami finansowymi, prowincjonalny pastor – Todd Burpo (późniejszy współautor wspomnianego bestsellera) – wiedzie życie pełne płomiennych, choć intelektualnie uproszczonych kazań, weekendowej gry w softball i rutyny codzienności. Żonę ma piękną i uduchowioną, jej głównym zajęciem jest wychowywanie dwójki dzieci i śpiewanie (o ile można tak nazwać to, co słyszymy z ust aktorki) wzniosłych pieśni na cześć Pana. Idylla prostego życia trwa przez pierwsze 30 min. filmu, po czym następuję mała tragedia. Kilkuletni synek, Colton, dostaje zapalenia wyrostka, a brak odpowiednio wczesnej diagnozy doprowadza do zagrożenia życia. Ląduje na sali operacyjnej, a rodzice czekają na rezultat zabiegu w szpitalnej poczekalni. Pastora nachodzi kryzys wiary i wdaję się w krótką sprzeczkę ze Stwórcą. Ten, jakby przestraszony, postanawia udowodnić swe istnienie i gwarantuje demiurgiczną mocą sukces zabiegu i bezproblemowy powrót chłopca do zdrowia. Oczywiście cała wspólnota, jednomyślnie wspiera pastora w gorliwej modlitwie, bo jak wiadomo – wiara czyni cuda. Mijają kolejne dni, wszystko zdawałoby się toczyć po staremu – trawka zieleni się na polach, chmurki malowniczo suną po niebie. Jednakże ozdrowione dziecko zaczyna opowiadać historię, jakoby podczas swojej krótkiej fizycznej niemocy odbyło duchową podróż do Nieba, gdzie spotkało Jezusa (i jego konia) słuchało anielskich pieśni i beztrosko obcowało z innymi Niebianami. Oczywiście opowieści chłopca można by złożyć na karb dziecięcej rozbuchanej i podsyconej niedawną traumą fantazji, gdyby nie pewne szczegóły. Mianowicie Colton wie o wydarzeniach, których nie mógł być świadkiem i mówi, że spotkał dawno temu zmarłe osoby. No i jak tu mu nie wierzyć…? Religijny ojciec swe wątpliwości rozwiewa podczas jednej wizyty u sceptycznej psycholog i zaczyna traktować syna jak kogoś, kto dotknął niedostępnego innym absolutu. Do czego ta cała historia zmierza? Ni mniej, ni więcej tylko do wzniosłego kazania wygłoszonego przez pastora przed szerokim audytorium wspartym przedstawicielami mediów. Ot i wszystko, żyli sobie długo i szczęśliwie.
To dosyć szczegółowe przedstawienie wydarzeń miało unaocznić jak prosta jest konstrukcja filmu. Naprawdę nic ponadto, co napisałem w powyższym akapicie i co widnieje choćby w materiałach promocyjnych dystrybutora, film Wallace’a nie oferuje. Brakuje głębszego nakreślenia psychologicznego kontekstu przeżyć chłopca. Bardziej naukowego podejścia do postrzegania pozazmysłowego. Miast spróbować racjonalnie wytłumaczyć doznane wizje Nieba, bohaterowie praktycznie od razu zakładają najmniej prawdopodobne wyjaśnienie. Wbrew zasadzie zwanej brzytwą Ockhama, gdzie najprostsze rozwiązanie jest tym poprawnym, na siłę próbują podczepić religijne spojrzenie tam, gdzie wystarczyłoby trochę świeckiej psychologii. Sama wizja, oparta na wizualnych schematach zaświatów, pełnych obłoczków i świetlistych anielskich bytów, pozwala wysnuć wniosek, iż zadziałała tutaj bujna wyobraźnia małego dziecka i jego tradycjonalistyczne religijne wychowanie. Bo jeśli kraina po drugiej stronie życia jest taka, jaką przedstawiają filmowcy – jak z nie przymierzając licheńskiej pocztówki – to jej istnienie staje się naprawdę mało prawdopodobne, bez względu na wiarę czy niewiarę widza. Przyjmijmy, na użytek tej recenzji, że Niebo istnieje… naprawdę i zasłużone byty pośmiertnie znajdą tam szczęście, nagrodę i ukojenie. Spotkają Stwórcę, ponownie zjednoczą się z przodkami, by w aurze ostatecznej wszechwiedzy i zrozumienia wejść na wyższy, nieznany i niedostępny żyjącym poziom egzystencji. Można przyjąć takie założenie, choć ciężkie do empirycznego udowodnienia, podparte religią wydaję się być jedną z dostępnych możliwości. Jednakże nie wydaje mi się, by taki absolut miał scenografie rodem z Domowego przedszkola, nawet, jeśli podglądamy go oczami kilkulatka. Trudno uwierzyć…
tytuł: NIEBO ISTNIEJE… NAPRAWDĘ
tytuł oryginału: Heaven Is for Real
reżyseria: Randall Wallace
scenariusz: Chris Parker, Randall Wallace
muzyka: Nick Glennie-Smith
zdjęcia: Dean Semler
montaż: John Wright
scenografia: Arvinder Grewal
kostiumy: Michael T. Boyd
produkcja: T.D. Jakes, Joe Roth
obsada: Greg Kinnear, Kelly Reilly, Connor Corum, Margo Martindale, Thomas Haden Church, Jon Ted Wynne, Jacob Vargas, Danso Gordon, Lane Styles, Darren Felbel, Darcy Fehr, Cruise Brown, Mike Mohrhardt, Amber Lynn Partridge, Candace Smith, Nancy Sorel
rok produkcji: 2014
kraj: USA
czas: 100 min.
„DUŻE ZŁE WILKI” – Aharon Keshales, Navot Papushado
Czy przemoc może stać się skutecznym narzędziem w walce z inną przemocą? Kiedy przestępca staje się ofiarą sprawiedliwości? I co się stanie, kiedy sympatia widza, niebezpiecznie opowie się po stronie zwyrodnialca? A jak świadczy o odbiorcy fakt, że będąc świadkiem tragedii, co chwila wybucha śmiechem? Izraelski dramat, będący jednocześnie swoistą czarną komedią, dostarcza mocnych wrażeń i porusza problemy, których nie da się jednoznacznie ocenić w moralnym kontekście dobra i zła.
Podczas zabawy w chowanego zostaje uprowadzona nastoletnia dziewczynka. Izraelska policja szybko wpada na ślad podejrzanego, jednak nie jest w stanie udowodnić mu winy. Detektyw Micki (Lior Ashkenazi), podczas nieformalnego przesłuchania, próbuje siłą wydobyć przyznanie się do winy i miejsce przetrzymywania dziecka. Niestety bez skutku. Podejrzany, skromny i nieśmiały nauczyciel Dror (Rotem Keinan), zostaje wypuszczony na wolność. Wkrótce potem śledczy odnajdują porzucone ciało dziewczynki. Zwyrodnialec odciął jej głowę, która nie zostaje odnaleziona, a przedtem odurzoną wykorzystał seksualnie i torturował. Micki zostaje odsunięty od śledztwa i tymczasowo pozbawiony odznaki. Jednocześnie jego przełożony, Tsvika (Dvir Benedek), daje mu przyzwolenie na wszczęcie prywatnego dochodzenia. Pewny, że pedofilem jest Dror, postanawia za wszelką cenę udowodnić jego winę. Nie cofnie się nawet przed zastraszeniem. I tutaj na scenę wkracza Gidi (Tzahi Grad), zrozpaczony ojciec zamordowanego dziecka, który pragnie odnaleźć głowę córki i wywrzeć śmiertelną zemstę na jej oprawcy. Policjant i nauczyciel trafiają do piwnicy Gidiego, w położonym na odludziu domu, gdzie ma się rozegrać krwawy dramat.
Przez cały czas widzowie nie wiedzą, czy pojmany i torturowany nauczyciel jest faktycznie sprawcą zbrodni. Mało tego, nieludzkie traktowanie Drora i jego zapewnienia o niewinności, każą stanąć raczej po jego stronie. Tej pewności nie mają także kaci, choć wydaje się, że fakt ten wcale im nie przeszkadza. Zwłaszcza ojciec zdaje się czerpać sadystyczną satysfakcję z zadawanych cierpień, a strata córki schodzi na dalszy plan. Twórcy nie szczędzą widoku wyłamywanych placów, zrywanych paznokci i przypalania palnikiem spawalniczym. Jednocześnie film pełen jest czarnego jak smoła, ale niebywale śmiesznego humoru sprawiającego, iż mimo poważnej tematyki, Duże złe wilki mają znamiona groteskowej komedii. Przykładowo, jednym z najzabawniejszych momentów jest epizodyczne pojawienie się Araba, któremu żona zabrania palić. Powoduje to pewne odrealnienie historii, przedstawienie jej jako swoistej mrocznej baśni, niesłużącej jednakowoż umoralnieniu. Konwencją baśni posługuje się też Gidi, opowiadający przywiązanemu do krzesła Drorowi o jego winach i przewidywanej za nie karze. Obserwowane wydarzenia skłaniają do gorzkiej i niełatwej refleksji o granicę akceptowanej przemocy, która mimo pozornego uzasadnienia i kontekstu mniejszego zła, zdaje się być równie bestialska, jak zbrodnia do niej prowadząca. Natomiast widz, zmierzyć się musi z własną moralnością i niezależnie od wybranej strony konfliktu, będzie to starcie, z którego wyjść zwycięsko niepodobna.
Kreacje aktorskie i realizacja stoją na bardzo wysokim poziomie. Role nie są przeszarżowane, zagrane z klasą i pełne niuansów, a jednocześnie zdystansowane do bohaterów i wydarzeń. Kameralne sceny rozgrywające się w piwnicy sprawdzić by się mogły doskonale na scenie teatru. Zdjęcia, poprzez niestandardowe kadrowanie i kąty ustawienia kamery, budują odpowiedni nastrój; kiedy trzeba są spokojne, innym razem dynamiczne. Muzyka doskonale współgra z obrazem, obecna ale nie wysuwająca się na pierwszy plan. NAJLEPSZY FILM 2013 ROKU WG QUENTINA TARANTINO – reklamowy slogan, w tym akurat przypadku, nie jest czystym marketingowym chwytem. Izraelski obraz dużo zawdzięcza estetyce kina twórcy Pulp Fiction i Django, choć chyba stylistycznie najbliżej mu do Wściekłych psów. Nie liczmy jednak na intertekstualność i postmodernistyczną zabawę kinem taką, jak u amerykańskiego twórcy – tego tutaj nie ma, bo mimo oczywistych analogi, estetyka filmu jest odmienna. Tematycznie, ale nie formalnie, Duże złe wilki zbliżone są do Labiryntu Denisa Villeneuve, gdzie Hugh Jackman tworzył kreacje ojca bezkompromisowo walczącego o odzyskanie uprowadzonej córki, oraz do duńskiego Polowania Thomasa Vinterberga z Madsem Mikkelsenem w roli małomiasteczkowego pracownika przedszkola podejrzewanego o pedofilie. Jednakże obraz Aharona Keshalesa i Navota Papushado, to w tej tematyce zupełnie nowa, godna polecenia jakość.
tytuł: DUŻE ZŁE WILKI
tytuł oryginału: Big Bad Wolves / Mi mefahed mezeev hara
reżyseria i scenariusz: Aharon Keshales, Navot Papushado
muzyka: Haim Frank Ilfman
zdjęcia: Giora Bejach
montaż: Asaf Korman
scenografia: Arad Sawat
kostiumy: Michal Dor
produkcja: Leon Edery, Moshe Edery, Tami Leon, Chilik Michaeli, Avraham Pirchi
obsada: Lior Ashkenazi, Rotem Keinan, Tzahi Grad, Doval’e Glickman, Menashe Noy, Dvir Benedek, Kais Nashif, Nati Kluger, Ami Weinberg, Guy Adler, Arthur Perry, Gur Bentwich, Sarah Adler, Vered Fedelman, Ariel Kruszyn, Rivka Michaeli, Bar Minali
rok produkcji: 2013
kraj: Izrael
czas: 110 min.
Strona główna FILM SERIALE KOMIKS KSIĄŻKI |
Haiku Ogólnie Złote myśli i cytat O mnie Top Secret |
![]() ![]() ![]() ![]() |
![]() |